28 lutego 2008

Lejdis

Niedawno byliśmy w kinie na filmie "Lejdis". Zrobiliśmy to, bo bardzo się nam podobał "Testosteron" i stwierdziliśmy, że prawie ten sam zespół ludzi jest jakąś tam gwarancją dobrej zabawy podczas oglądania kolejnej produkcji. W sumie się nie pomyliliśmy. Co prawda spodziewaliśmy się odpowiednika "Testosteronu" tylko w wersji damskiej, ale okazało się, że jest to tak naprawdę inna konwencja, choć równie atrakcyjna. Piszę tego posta, bo od dawna polskie filmy są totalnie nijakie i w dodatku prawie takie same. Trudno mi pisać o naszych komediach romantycznych, bo mnie "nerwy biorą". Nie mówię, że ich nie lubię, bo dobry film, niezależnie od kategorii którą reprezentuje, miło jest obejrzeć. Może to być historia naiwnej, niewinnej dziewczynki z małego miasta, w której szaleńczo zakochał się milioner ze stolicy. Może to być film, w którym cyborgi-mutanty pożerają ludzi. Nieważne, byle by był sensownie zrealizowany. Jak idę na horror, to wiem czego się spodziewać i nie wymagam intelektualnych fajerwerków. Jak chcę obejrzeć komedię romantyczną, to też nie spodziewam się studium psychologicznego, bo wtedy wypożyczyłbym coś Kieślowskiego. Ale w rodzimych komediach romantycznych poziom oderwania od rzeczywistości jest nieakceptowalnie duży, a fabuła tak infantylnie prosta, że nie wiem czy mnie przypadkiem nie obrażają. Opowiadana historia jest tak naiwna i nierealna, że człowiek nawet przestaje już zwracać uwagę na durne teksty wypowiadane przez aktorów, bo w sumie to są tak bezsensowne, ze nawet pasują do całej bezsensownej historii. O grze aktorów nie piszę, bo może i są dobrymi fachowcami, ale niestety nie mają co grać. W grę wchodzą tylko 2 zestawy emocji: mina smutna, ewentualnie rozmarzona oraz zestaw drugi pod tytułem "wesoły, zawsze uśmiechnięty głuptasek". No i te wszystkie plany, dzięki którym zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno mieszkam w tym mieście co na filmie, bo jakoś to wygląda zupełnie inaczej. Rzeczywistość, szczególnie finansowa, też wygląda inaczej. W realu samotna matka pracuje na 2 etaty i nie przelewa jej się, a na filmie na luzie kupuje ziemię i stawia dom i ogólnie to jest jej dobrze.

I tego typu spostrzeżenia odnoszą się do ogromnej większości filmów polskich, więc jak raz na jakiś czas pojawi się rodzynek, to myślę, że warto o tym wspomnieć. Nie twierdzę, że "Lejdis" rzucają na kolana, ale w ogólnym zalewie totalnego i kretyńskiego chłamu, jest pozycją godną polecenia, bo nie jest totalnie głupi i nawet dobrze się go ogląda. Nie denerwuje. A to już dużo :)
P.S. W marcu wchodzi "John Rambo"! Wow, przypominają mi się lata 80-te i VHS'y. Z pewnością pójdę, bo jestem sentymentalny :)