13 kwietnia 2007

Cezar

"Galia est omnis divisa in partes tres. Quorum unam incolunt Belgae aliam Aquitani. Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Gali apelantur" czyli "Galia jako całość dzieli się na trzy części. Jedną z nich zamieszkują Belgowie, drugą Akwitanie, a trzecią te plemiona, które we własnym języku noszą nazwę Celtów, w naszym Galów". To pierwsze słowa pamiętnika Gajusza Juliusza Cezara (~100-44r p.n.e.) "O wojnie galickiej". Ten cytat pamiętam do tej pory. Poznałem go za młodu, podczas wsłuchiwania się w twórczość Jacka Kaczmarskiego (1957-2004). Teraz powrócił do mnie, gdy zacząłem czytać "Corpus Caesarianum" - pierwszy w języku polskim przekład wszystkich pamiętnikarskich opisów wojen prowadzonych przez Gajusza Juliusza Cezara. Rzym przez wiele lat był kwitnącą republiką, czyli państwem, które na ówczesne standardy można by uznać za demokratyczne. Choć na początku panowali tam królowie, to jednak właśnie późniejszy okres republiki przyczynił się do powstania i ugruntowania prawa i zwyczajów, z których ustroje demokratyczne czerpią do dziś. Republika Rzymska, choć oczywiście niedoskonała, stała się wzorem do naśladowania, bo wniosła wiele nowch 'wynalazków' prawnych służących szeroko pojętym swobodom obywatelskim. Nie bez powodu dzisiejsi studenci prawa mają przedmiot traktujący o prawie rzymskim. I dopiero działalność GJC doprowadziła do spektakularnego upadku republiki. Praktycznie całe dorosłe życie GJC upłynęło na toczeniu wojen z mieszkańcami terenów, które jeszcze opierały się Republice i stawały na drodze potężnemu Rzymowi. W stosunkowo nielicznych przerwach, gdy powracał z pola walki do Rzymu, knuł i spiskował politycznie przeciw Senatowi i panującym tam układom. Jedynym jego celem, który wyznaczył sobie już dawno, było zdobcie władzy absolutnej. I realizował go systematycznie, planowo i genialnie. O ironio, jego niezwyciężone legiony wycinały w pień ludność cywilną i wrogie armie niosąc ze sobą sztandary SPQR (senatus populusque romanus - senat i lud rzymski), symbol dobrodziejstw Republiki! Sama wojna w Galii zajęła Cezarowi 8 lat (58-50r p.n.e.). Po jej zakończeniu dysponował ogromnym zdobycznym bogactwem oraz rzeczą po stokroć ważniejszą - popularnością wśród ludu rzymskiego, bez akceptacji którego nie mógłby się zdobyć na tak radykalne kroki, które podjął. W sytuacji, w której wiedział, że podczas jego nieobecności w Rzymie Senat praktycznie zablokował jego dalszą karierę (bo już dawno rozszyfrowano jego plany), jako pierwszy w historii dowódca wkroczył (49r p.n.e.) z legionami na teren Rzymu (to było zabronione, legiony nie mogły tam stacjonować). Postawił wszystko na jedną kartę ("kości zostały rzucone"). Albo siłą zdobędę władzę i rozpędzę lub podporządkuję sobie Senat, albo jestem już nikim. Zaryzykował i wygrał. Bez ogromnej popularności wśród ludu (przecież tyle zdobył i reformę agrarną nam uczynił!) byłoby to niemożliwe. Przez kolejne lata w całym Rzymie toczyła się wojna domowa. Bito się nawet w Hiszpanii. Aż wreszcie GJC osiągnął cel. W 44r p.n.e został mianowany dyktatorem dożywotnio i otoczono go kultem boskim. (dygresja: jego dzieło kontynuował syn siostrzenicy Cezara, adoptowany przez Cezara Oktawian August, który po bitwie pod Akcjum pokonał Marka Antoniusza i zdobył pełną i formalną władzę w całym państwie. Tym samym zgasił ostatni płomyk tlącej się jeszcze Republiki. To on był pierwszym Cesarzem rzymskim i to od tego momentu datuje się całkowity upadek Republiki oraz powstanie Cesarstwa). No i co z tego, że Gaiuszowi się udało, skoro długo się nie nacieszył tym faktem. W tym samym roku ukatrupili go w idy marcowe - 15 marca. Oczywiście w Senacie, który miał mu być posłuszny. I tak sobie myślę, że chyba nie warto przez całe życie wojować i spierać się ze wszystkimi i o wszystko. Nie warto dążyć ciągle do konfrontacji i w każdym upatrywać wroga. Nie warto wreszcie uważać się za jedynego mającego zawsze rację, którego decyzje nie podlegają debacie, bo nawet jak się komuś uda i banda żądnych zachowania swoich przywilejów uzna kogoś takiego za boskiego, to i tak wcześniej czy później ci sami wbiją mu nóż w bebechy i tym się to skończy. Jak ktoś dąży do czegoś po trupach i nie słucha żadnych uwag, to jest bardzo prawdopodobne, że długo się ten ktoś sukcesem nie nacieszy. Nawet jak się jest tak genialnym strategiem i obytym w politycznych gierkach jak Cezar. No więc Panie Jarku i Leszku... jak to jest? Jesteście genialniejsi od Cezara?