02 marca 2008

Rocky

"Apollo jest najlepszy. Jeśli dotrwam, jeśli po gongu nadal będę stał, to wtedy po raz pierwszy w życiu nie poczuję się jak śmieć."

Dzisiaj chciałbym was przekonać do spojrzenia bardziej przychylnym okiem na film "Rocky" (1976r) z Sylvestrem Stallone w głównej roli. Chcę Wam pokazać, że większość ludzi patrzy na niego z perspektywy jego kolejnych części, których było już 5, a które są zupełnie innymi filmami niż pierwowzór. Wszystkie kolejne części zostały nakręcone na fali popularności części pierwszej i miały na celu zarobienie jak największej kasy przy jak najmniejszym wysiłku scenarzysty. Te wszystkie kontynuacje obracały sie wyłącznie wokół walk bokserskich. To walki były głównym tematem, do którego niejako "doszywano" jakąś tam naprędce skleconą historię, która w dosyć banalny sposób uzasadniała kolejne dwie walki. Zawsze były dwie walki: pierwsza, w której bohater pozytywny przegrywał, i druga, w której był rewanż :) Lanie się po mordach było głównym tematem filmu i właściwie to chyba właśnie tego oczekiwali widzowie idąc na kolejne części. Sama treść była tylko wypełniaczem tych kilkudziesięciu minut pomiędzy walkami.

W pierwszej cześci sprawa ma sie zupełnie inaczej. Tu walka jest niejako zwieńczeniem całej historii i gdyby nie jej symbolika, byłaby marginalnym epizodem. Jeśli zwrócicie na to uwagę, to zobaczycie, że cały film jest praktycznie "przegadany" i pokazuje konkretny świat z "żywymi" bohaterami, którzy maja własne kłopoty, wady i marzenia. Postaci są naprawdę wyraziste i niejednorodne. Niebanalne. Cały film opowiada historię chłopaka, który może i jest zdolny, ale "rozmienia się na drobne". Cały czas czuje się nikim i nie stara się tego zmienić, bo sam też uważa, że jest nic nie wart. A jego znajomi również nie są idealni, mają własne kompleksy i nie wyprowadzaja go z tej drogi bycia przeciętniakiem. Gdy szczęście uśmiecha się do Rocky'ego, to wtedy bardzo dobrze widać jak wychodzą jego kompleksy chłopaka, który nie wierzy w siebie, bo tak naprawdę powtarzano mu to całe życie.

Rocky - Mój ojciec mówił mi, że jak nie masz w głowie, to musisz skupić się na ciele. Czemu się uśmiechasz?
Adrienne - Bo moja matka mówiła odwrotnie "nie masz pięknego ciała, więc popracuj nad głową"

Film pokazuje również jak powstał związek Rocky'ego i Adrienne i jak bardzo sie oni od siebie różnili, ale jednocześnie jak bliskimi dla siebie byli osobami. Zbliżył ich chyba ten sam brak wiary we własne siły, a jego wspólne przezwyciężanie i wspieranie się nawzajem stanowi główną siłę pozwalającą ukształtować się temu związkowi.
Poza tym, bardzo podoba mi się Philadelphia pokazana w tym filmie. W ogóle atmosfera filmu jest bardzo konsekwentnie zbudowana i spójna. Aż się czuje ten chłód, przenikliwe zimno i zapach brudnej dzielnicy. A jak Rocky wchodzi do sali treningowej, gdzie ćwiczy mnóstwo zawodników, to czuje się zapach potu i śmierdzącą podłogę, w którą ten pot wsiąka od lat. Mieszkanie Rocky'ego to istny majstersztyk. Wlaśnie tak powinno wygladać mieszkanie bardzo biednego singla-boksera. Na pierwszy rzut oka nie zwraca się na to uwagi, ale po bliższych "oględzinach" wychodzi mnóstwo smaczków. Widać, że ktoś się przyłożył.

Relacje Adrienne z bratem Paulim (super zagrana rola przez Burta Younga) i Rocky'ego z Mickeyem (tu jeszcze bardziej rewelacyjny Burgess Meredith), rodzaca się miłość Rocky'ego i Adrienne są głównymi tematami tego filmu! Film jest o walce ze swoimi słabościami i kompleksami. Walce o miłość i o należny szacunek. To film o wyzwoleniu z więzienia własnej słabości i nauce jak zacząć szanować samego siebie. A ukazano to w sposób dość sugestywny i naturalny. Dialogi są naprawdę fajne i czasami potrafią oddać sedno sprawy tylko paroma słowami. Przykład? Jak Rocky jest wściekły na Mickey'a, to nie opowiada mu przez 5 minut o co ma do niego żal, tylko wypala "wykopałeś mnie z mojej szafki!", co dokładnie odpowiada dialogowi, w którym Rocky wyłuszczałby 6 lat swoich frustracji. Są też oczywiście i humorystyczne, typowo "męskie" wypowiedzi dotyczące np. treningu: "Będziesz pluł gwoźdźmi, jadł błyskawice i pierdział grzmotami!". To niby taki ma być Rocky po treningu z Mickey'em :) Są też sceny, które stały się klasykami (picie jajek o 4 nad ranem czy wbieganie po schodach jako symbol pokonywania wlasnych słabości).

A walka bokserska? Film trwa 114 minut z czego walka to chyba tylko około 10 ostatnich minut. I w dodatku Rocky ją przegrywa.

Aha, i pamiętajcie, że "Rocky" zdobył 3 Oskary, w tym za najlepszy film 1976 roku.
Zachęcam do obejrzenia i popatrzenia z innej perspektywy :)

28 lutego 2008

Lejdis

Niedawno byliśmy w kinie na filmie "Lejdis". Zrobiliśmy to, bo bardzo się nam podobał "Testosteron" i stwierdziliśmy, że prawie ten sam zespół ludzi jest jakąś tam gwarancją dobrej zabawy podczas oglądania kolejnej produkcji. W sumie się nie pomyliliśmy. Co prawda spodziewaliśmy się odpowiednika "Testosteronu" tylko w wersji damskiej, ale okazało się, że jest to tak naprawdę inna konwencja, choć równie atrakcyjna. Piszę tego posta, bo od dawna polskie filmy są totalnie nijakie i w dodatku prawie takie same. Trudno mi pisać o naszych komediach romantycznych, bo mnie "nerwy biorą". Nie mówię, że ich nie lubię, bo dobry film, niezależnie od kategorii którą reprezentuje, miło jest obejrzeć. Może to być historia naiwnej, niewinnej dziewczynki z małego miasta, w której szaleńczo zakochał się milioner ze stolicy. Może to być film, w którym cyborgi-mutanty pożerają ludzi. Nieważne, byle by był sensownie zrealizowany. Jak idę na horror, to wiem czego się spodziewać i nie wymagam intelektualnych fajerwerków. Jak chcę obejrzeć komedię romantyczną, to też nie spodziewam się studium psychologicznego, bo wtedy wypożyczyłbym coś Kieślowskiego. Ale w rodzimych komediach romantycznych poziom oderwania od rzeczywistości jest nieakceptowalnie duży, a fabuła tak infantylnie prosta, że nie wiem czy mnie przypadkiem nie obrażają. Opowiadana historia jest tak naiwna i nierealna, że człowiek nawet przestaje już zwracać uwagę na durne teksty wypowiadane przez aktorów, bo w sumie to są tak bezsensowne, ze nawet pasują do całej bezsensownej historii. O grze aktorów nie piszę, bo może i są dobrymi fachowcami, ale niestety nie mają co grać. W grę wchodzą tylko 2 zestawy emocji: mina smutna, ewentualnie rozmarzona oraz zestaw drugi pod tytułem "wesoły, zawsze uśmiechnięty głuptasek". No i te wszystkie plany, dzięki którym zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno mieszkam w tym mieście co na filmie, bo jakoś to wygląda zupełnie inaczej. Rzeczywistość, szczególnie finansowa, też wygląda inaczej. W realu samotna matka pracuje na 2 etaty i nie przelewa jej się, a na filmie na luzie kupuje ziemię i stawia dom i ogólnie to jest jej dobrze.

I tego typu spostrzeżenia odnoszą się do ogromnej większości filmów polskich, więc jak raz na jakiś czas pojawi się rodzynek, to myślę, że warto o tym wspomnieć. Nie twierdzę, że "Lejdis" rzucają na kolana, ale w ogólnym zalewie totalnego i kretyńskiego chłamu, jest pozycją godną polecenia, bo nie jest totalnie głupi i nawet dobrze się go ogląda. Nie denerwuje. A to już dużo :)
P.S. W marcu wchodzi "John Rambo"! Wow, przypominają mi się lata 80-te i VHS'y. Z pewnością pójdę, bo jestem sentymentalny :)

01 lutego 2008

Slayer

Religion is hate
Religion is fear
Religion is war
Religion is rape
Religion's obscene
Religion's a whore
The pestilence of Jesus Christ
There never was a sacrifice
No man upon the crucifix
Beware the cult of purityInfectious imbecility
I've made my choice666!


Spokojnie... nie radykalizuję się... to tylko taka moja mała prowokacja (Slayer 'Christ Illusion'). Ale jak tak czasami sobie tego słucham, to za każdym razem przychodzi mi do głowy jedna i ta sama myśl: u nas by to nie przeszło. Tzn. jestem prawie pewien, że jakaś znana kapela, która wydaje legalne płyty, nie mogłaby mieć takich tekstów. Ameryka to rzeczywiście wolny kraj! Już wiem dlaczego w co drugim amerykańskim filmie ktoś tak mówi: "przecież to wolny kraj!", albo "płacę podatki!" - czyli wszystko mi wolno. A jak się nie podoba, to nie słuchaj/oglądaj itp. Nawet Włosi, którzy na co dzień ocierają się o Papieża, produkują pornosy ze sługami kościoła w roli głównej. Wiem, bo widziałem :) A u nas, jak gdzieś w jakiejś galerii ktoś wystawi obraz, gdzie jako motyw występuje krzyż, to już lotne komando beretów sprawdza, czy aby nie mogło to w jakikolwiek sposób obrazić uczuć religijnych... kogokolwiek. I nie jest ważne, że ten ktoś akurat nigdy by tu nie trafił, ale liczy się sam fakt! Jakby tu trafił, to wtedy poczułby się obrażony i to wystarczy. Przypomina mi się nieśmiertelny cytat: "A gdyby tu nagle było przedszkole w przyszłości..." :-) No więc najlepiej takie coś spalić, potem podać do Sądu i na wszelki wypadek jeszcze obrzucić jajami, opluć i zbluzgać (swoją drogą ciekawy jest fakt, że ci wszyscy religijni co protestują przeciw czemuś to zawsze z lubością "rzucają mięchem"). Dlatego zamierzam za chwilę spalić tę płytę, którą nabyłem drogą kupna w jakimś amoku, którego teraz się wstydzę, a empetrójki wywalę z iPod'a zaraz potem. Albo nie, wywalę całego iPoda do śmiecia, bo to zawsze pewniejsze.